Przejdź do treści

Jak zbudować otocznie pełne radości i pozytywnej energii

Przewodnik po emocjach | Jak zbudować otocznie pełne radości i pozytywnej energii

Wydawałoby się, że z tak prostą emocją jaką jest radość nie ma za dużo roboty w opowiadaniu i analizowaniu. Tymczasem wyszło, że znów rozmawialiśmy prawie godzinę.  W kolejnym odcinku serii „Przewodnik po emocjach” dekonstruujemy emocję jaką jest radość. Jeśli chcesz dowiedzieć się jak z największego pesymisty zrobić optymistę. Jeśli chcesz budować otocznie, które pełne jest radości i pozytywnej energii. Jeśli chcesz pomóc swoim dzieciom w przeżywaniu na co dzień radości i nabyciu umiejętności zachwycania się otaczającym światem – to ten odcinek jest dla ciebie. Moim gościem, po raz kolejny, jest Anna Jankowska, autorka bloga i podcastu „Tylko dla mam”. I po raz kolejny dzielimy się mnóstwem historii, przykładów i ćwiczeń, które ułatwią zrozumienie i lepsze przeżywanie emocji radości. I to nie tylko dla dzieci.

Pobierz plik w formacie MP3 | Zasubskrybuj i słuchaj w iTunes  | Android | Stitcher | RSS

Przewodnik po emocjach: radość – notatki 📝

  • Jakie są podstawowe funkcje emocji jaką jest radość?
  • Co sposób udzielania informacji zwrotnej ma wspólnego z radością?
  • Dlaczego jest nam tak łatwo krytykować zadanie wykonane nawet w 90%?
  • Jak jako dorośli możemy odzyskać naszą spontaniczność w okazywaniu radości?
  • Ćwiczenie, które zajmuje 5 minut dziennie, a które sprawi, że zmieni zatwardziałego pesymistę w pozytywną osobę,
  • Dlaczego warto powiedzieć obcej osobie komplement?
  • Czy jest jakiś rodzaj radości, który może być destrukcyjny?
  • Konkrente zadania i przykłady jak pomóc dzieciom w przeżywaniu emocji jaką jest radość.

Polecane książki 📚

  • Hygge. Duński przepis na szczęście„, To książka opowiadająca o tym, jak Duńczycy, którzy statystycznie są obecnie narodem najszczęśliwszym na świecie, edukują dzieci, jak z nimi rozmawiają i jakie mają podejście do życia. Sprowadzając ją do dwóch zdań, można ją powiedzieć, że biorą oni życie takim, jakie jest oraz, że nie owijają niczego w bawełnę,
  • Hamak ze stanika”, napisana praktycznie w całości przez dzieci odpowiadające na najróżniejsze pytania. Między innymi o to, co daje im radość.

Kilka ćwiczeń, które warto zacząć praktykować już dziś

1. Praktykuj uważność, a będziesz szczęśliwym człowiekiem. Odpowiedz sobie szczerze na pytania:

  • Czy nie zżera cię ambicja?
  • Czy otaczasz się ludźmi, których lubisz i akceptujesz?
  • Czy sprawiasz sobie małe przyjemności (radość życia)?
  • Czy próbujesz nowych rzeczy (poczucie dumy)?
  • Czy dzielisz się drobnymi gestami, aby sprawiać radość innym?
  • Czy cenisz sobie aktywność fizyczna (dzieci mniej marudzą kiedy mogą się ruszać)?
  • Czy dostrzegasz na co dzień radość i umiesz ją nazwać.

2. 5 minutowy dzienniczek

Pytania poranne:

  •  Za co jestem dziś wdzięczny?
  • Co dziś mogę zrobić, żeby ten dzień był wspaniały?
  • Afirmacja, czyli np. „Jestem dobrym tatą, szefem” itd. 

Pytania wieczorne:

  • Trzy niesamowite rzeczy, które wydarzyły się w ciągu dnia to…
  • Co mogłem zrobić lepiej, żeby ten dzień był jeszcze lepszy? 

Przewodnik po emocjach | Jak zbudować otocznie pełne radości i pozytywnej energii
Przewodnik po emocjach | Jak zbudować otocznie pełne radości i pozytywnej energii

Transkrypt rozmowy 📃

Witam wszystkich po raz kolejny! Z tej strony mikrofonu Piotr Zagórowski z podcastu „Tato na wyspach Magis”, a ze mną jak zwykle jest Anna Jankowska z podcastu i bloga „Tylko dla mam”. Dziś, w kolejnym odcinku „Przewodnik o emocjach”, będziemy rozmawiać o radości – czyli emocji, która jest chyba dużo fajniejsza niż ostatnio poruszana złość.

Tak, dzisiaj mamy bardzo radosny temat. Mam nadzieję, że taki będzie, choć jak wgryziemy się w tę emocję, to się okaże, że z tą radością nie wszystko jest takie proste i łatwe, jak nam się często wydaje. Bardzo wiele osób uważa, że o radości nie trzeba szczególnie rozmawiać, bo to jest coś, co naturalnie odczuwamy, co widać i co nikomu nie przeszkadza, więc nie ma co się skupiać na tej emocji.

Podobnie jest z wdzięcznością i ze zdrowym chwaleniem. Utarło się, że o dobrych, pozytywnych emocjach tudzież zachowaniach nie trzeba rozmawiać. Aż głupio mówić, że się cieszę!

Dokładnie tak jest, a ja właśnie chciałabym, żebyśmy dzisiaj skupili się na radości i obejrzeli ją od różnych stron. Jasne jest, że radość jako taka może wyglądać bardzo różnie. Może być euforią, przeogromną radością, ale może być też spokojnym cieszeniem się np. z tego, że odpoczywamy. Radość może być ulgą, satysfakcją z dobrze wykonanego zadania, wdzięcznością, o której wspomniałem. Naprawdę różnie może wyglądać, dlatego chciałabym przyjrzeć się temu wszystkiemu, żeby nie wrzucać jej do jednego worka. Skoro to jest emocja, to odczuwamy ją po coś. Jak rozmawialiśmy w poprzednim odcinku – a właściwie w tym pierwszym, ogólnym, o emocjach – one są nam do czegoś potrzebne. Skoro je odczuwamy, to znaczy, że mają jakieś zadanie. Nie wiem, czy zastanawiałeś się, jakie zadanie ma radość. Po co ją odczuwamy?

Właśnie miałem zaproponować, żebyśmy od tego zaczęli, bo wygląda na to, że nie ma prostych emocji i nie ma co iść po łepkach, tylko trzeba rozłożyć emocję na czynniki pierwsze. A więc po co nam radość?

Radość po pierwsze jest nam potrzebna do tego, żebyśmy wiedzieli, które sytuacje są dla nas bezpieczne, dobre, pozytywne. Może to się wydać oczywiste, ale myślę, że czasami każdy tak ma, że tkwi w sytuacji, która wydaje się dobra, albo przyzwyczailiśmy się, że jak ktoś nas pyta: „Co u ciebie?”, to odpowiadamy: „W porządku, po staremu”. Ale jak usiądziemy i zaczniemy analizować, czy faktycznie ta sytuacja jest dla nas dobra, czy sprawia radość, to niekoniecznie tak będzie. Nie mówię o tym, że za każdym razem, codziennie, jak idziemy do pracy, trzeba skakać pod chmury i się radować, ale jak kompletnie nie czujesz w danej sytuacji radości, zadowolenia, to może jest to informacja, że coś trzeba zmienić. Z tego punktu widzenia radość jest bardzo potrzebna.

Druga funkcja radości to scalanie ludzi, budowanie relacji. Pewnie też tak masz, że lubisz dzielić się swoją radością z drugą osobą. Jeżeli chodzi o trudniejsze emocje, jak smutek czy gniew, nie zawsze tak jest. Nie twierdzę, że w 100% przypadków, gdy coś radosnego dzieje się w naszym życiu, to chcemy biegać po podwórku, tak by wszyscy o tym wiedzieli, ale chcemy się tym dzielić. Weźmy jako przykład Jurka Owsiaka i jego Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Zobacz, ile radości daje ta akcja właśnie dlatego, że możemy masowo brać w niej udział. Czujemy to dobro, które gdzieś tam przepływa, i to daje nam radość.

Z dzieleniem się radością jest też tak, że wiele osób bardziej woli dawać prezenty, niż je przyjmować. To też jest sposób na sprawianie sobie radości – choć oczywiście komuś też. W tym momencie dzielimy się, budując najróżniejsze relacje, bo trudno funkcjonować w społeczeństwie, będąc samotnym okrętem – mimo że niektórzy to lubią. Były badania, które potwierdzały chyba dosyć znaną i oczywistą prawdę, że seniorzy, w ostatecznym podsumowaniu życia, zawsze mówią, że liczy się to, jakie relacje zbudowali. Nie liczy się nic innego – jaką się miało pracę, kto miał jaką fryzurę, czy miał dużo fanów na Facebooku. Prawdziwe relacje to jest coś, co zapamiętujemy i co daje w ogólnym rozrachunku szczęście.

Trzecia funkcja, którą radość spełnia, to jest motywowanie do działania. Jeśli wykonałeś coś i daje ci to satysfakcję, np. przygotowałeś obiad dla całej rodziny, a nigdy wcześniej tego nie robiłeś, to czujesz radość. Raz – że dzielisz się tym z innymi, a dwa – to daje ci takie przeświadczenie, że poradziłeś sobie z obiadem, więc poradzisz sobie z kolacją, z kolejnym obiadem itd. Gdy dzieci czują satysfakcję z tego, że coś udało im się zrobić, wtedy są bardziej chętne do poznawania nowych rzeczy. Ta radość jest więc nam niezmiernie potrzebna. Jeśli wyobrazimy sobie osobę zalęknioną albo samotną przez dłuższy czas, to nie będzie to osoba, która marzy o zdobywaniu świata, o kolejnej podróży, o przeczytaniu kolejnej książki. To jest osoba skupiona na rozwiązaniu konkretnego problemu i bardzo jej na tym zależy. Z radością nie ma to wiele wspólnego. Radość ma więc działanie motywujące.

Jest taki hit dla rodziców: jeżeli chcesz zmotywować dziecko do czegoś, to zamień to na coś przyjemnego, coś, co naszemu dziecku sprawi radość. Co do motywowania, przychodzi mi do głowy metoda zielonego długopisu, która nie jest zbyt powszechna w polskich szkołach. Pamiętasz, jak wyglądały nasze zeszyty? W dużej mierze zeszyty naszych dzieci też tak wyglądają. Na czerwono pozaznaczane są błędy, to, co zrobiło się źle – każdy doskonale to pamięta. Dzisiaj od tego się odchodzi. Metoda zielonego długopisu polega zaś na tym, że zaznacza się nim to, co dziecko zrobiło dobrze i co jeszcze można poprawić. Czyli wcale nie wytykasz błędów. Dzieci w szkole zderzają się z różnymi wyzwaniami codziennie. Jeżeli każdego dnia widzisz, że zrobiłeś błąd tu, tu i tu, to nie jest to szczególnie radosne i nie stanowi powodu do satysfakcji. Ale jak masz zaznaczone, co zrobiłeś dobrze, to już się uśmiechasz. Dodatkowo jak masz zaznaczone, nad czym jeszcze warto popracować, bez wytykania błędu, to jest to rewelacyjna metoda. Wyrzucamy agresywny czerwony kolor i zaznaczamy tylko na zielono.

Karolina jest teraz w szkole w Anglii – zaczęła trzeci rok – i tutaj właśnie tak wyglądają zeszyty. Nauczyciele nie mają czerwonego długopisu, ale zielony i jeszcze jakiś inny. Ciągle się komunikują z dziećmi, ciągle coś im piszą, dzieci im odpisują. Proszą często, żeby dziecko powiedziało, co zrobiło dobrze, czego się nauczyło danego dnia w szkole. To jest genialne pytanie, które powinni zadawać rodzice, ale przede wszelkim nauczyciele, bo to jest ich robota i powinni się dowiedzieć, jak tę robotę wykonują. Komunikacja to jest więc coś, co sprawia, że dzieci w Anglii z radością chodzą do szkoły.

U Daniela jest tak, że ciągle jest czerwony kolor, ale co ciekawe, czerwony służy też zaznaczeniu tego, co było dobrze. Pani pisze „well done” itd.

A jeszcze co do informacji zwrotnej: kiedyś uczestniczyłem w warsztacie właśnie na ten temat. Na tablicy pan napisał zadanie matematyczne, np. 1 + 1 = 2 itd. W dziesiątym był błąd, np. 1 + 10 = 12. Prosił o chwilę i dosłownie wszyscy powiedzieli: „O, w ostatnim działaniu jest błąd!”. To były oczywiście bardziej skomplikowane działania, więc każdy mógł się wykazać. I on wtedy powiedział: „Ciekawe, że właśnie to zauważyliście, bo 90% zrobiłem dobrze, czyli zdałbym wszelkie testy, a wszyscy powiedzieli, że jest źle”. Tak że to się skądś bierze i nasze dzieci mają to jakby wyssane z czerwonym piórem ze szkoły…

Genialny przykład, super! My też to mamy wpojone i dlatego zauważamy błędy naszych dzieci, gdy odrabiamy z nimi lekcje. Skupiamy się raczej na tym, co zrobiły źle, zamiast mówić, co zrobiły dobrze. To jest coś, co należy zmienić. Małymi krokami warto wprowadzać zmiany. Nawet jeżeli szkoła nie zrobi tego od razu, to jeżeli dziecko w domu będzie miało wsparcie i motywację, to uważam, że to już jest dużo.

Pytałeś, po co nam radość – moim zdaniem to są trzy najważniejsze funkcje. Ale wyczytałam jeszcze coś ciekawego. Często jak rozmawiamy o radości, to mówi się, że to jest coś związanego z przyjemnością. A bardzo wielu badaczy oddziela od siebie te dwie rzeczy: radość to jest coś bardziej złożonego, związanego z naszymi wewnętrznymi przeżyciami. A przyjemność to jest coś mniejszego, powierzchownego – i warto odróżniać jedno od drugiego. Istotna jest uważność, samoświadomość. Czasami próbujemy drobnymi przyjemnościami zagłuszyć poważne problemy, ale nie da się drobiazgami rozwiązywać problemów. Bardzo często ludzie kupują sobie różne rzeczy, bo myślą, że to im poprawi humor. Słynne pójście na zakupy – kupię sobie nową torebkę, bo coś mi nie poszło…

Zjedzenie czekolady!

Tak, miałam to właśnie powiedzieć. Rzeczywiście przez chwilę jest to przyjemność, bo mam nową torebkę, czekolada mi smakuje, ale problem, który za mną idzie, nie znika. I jutro co – znowu zjem czekoladkę, kupię kolejną torebkę? Mnóstwo ludzi tak postępuje. To jest pole do popracowania nad sobą i odróżniania powierzchownej przyjemności od prawdziwej radości, którą też możemy w sobie budować.

Radość jest emocją, na którą nie musimy wiernie czekać. Nie czekamy, aż coś się wydarzy, i można uczyć dzieci mówienia o radości, opisywania jej. W przypadku smutku, gniewu nauczyliśmy się już tego, by je opisywać, opowiadać o nich. Ale dokładnie tak samo powinno się robić z radością, żeby ją trochę odczarować. Jeśli będziemy mówić dziecku: „Super, że się cieszysz!”, „Wspaniale, że się radujesz!”, to wyjaśnijmy też: „Właśnie pokazałeś radość”. Radość to emocja, która podlega społecznemu ocenianiu. Gdy nas, dorosłych, spotka coś radosnego, to nie przeżywamy radości tak jak dzieci – a przynajmniej nie zawsze i nie wszyscy.

Co najwyżej kąciki ust nam się poruszą!

Czasami zdarzy się ten taniec zwycięstwa czy radości, ale ogólnie nie widać na chodnikach ludzi, którzy tak się cieszą, a przypuszczam, że nie wszyscy są smutni, zajęci. Wiele osób przeżywa radość, tylko inaczej niż dzieci. Dzieciaki reagują spontanicznie, łatwo sobie wyobrazić dziecko, które dostaje prezent albo cieszy się, że nas zobaczyło, bo nie widziało nas pół dnia. Radość dzieci nie jest mocno ograniczona przez konwenanse. Natomiast dorosła radość jest trochę smutna. Gdy spotykamy znajomego i on pyta, co u nas, to nie podskakujemy, nie krzyczymy: „Super, świetny kontrakt podpisałem, doskonale mi idzie, szef dał mi podwyżkę, w domu wszystko wspaniale i niedługo będziemy się przeprowadzać do nowej chaty”. Chcielibyśmy to wszystko powiedzieć, bo fajnie jest podzielić się radością, ale nie robimy tego właśnie dlatego, że inni mogą sobie pomyśleć: „E, chwali się”. Zamiast cieszyć się naszą radością, pomyślą: „No nie, przegina, co za koleś!”. Inni mogą poczuć zazdrość. Każdy ma prawo czuć te wszystkie rzeczy, ale na tym polega właśnie rola nas, rodziców: żeby nauczyć dzieci cieszyć się, jeśli komuś jest dobrze.

Nawet rozmawialiśmy ostatnio z żoną, że może to jest wiek, a może doświadczenie, w każdym razie mało jest takich ludzi – choć my mamy takich ludzi – z którymi możemy być szczerzy, mówić im, że coś nam się udało. Fajnie jest mieć wokół siebie ludzi, którzy cieszą się twoim sukcesem, którym możesz bez ogródek powiedzieć: „Dostałem właśnie podwyżkę!” bez zazdroszczenia. U większości ludzi włącza się ocenianie: „A, znowu się chwali”.

Jeszcze jedną rzecz chciałem skomentować – o horyzoncie czasowym. Dorośli tak bardzo się nie cieszą, bo mają więcej w pamięci, wiedzą, co się dotąd wydarzało złego, dobrego – przeważnie złego – co nam siedzi na głowie, co musimy zrobić jutro, pojutrze, za tydzień, za miesiąc. Natomiast dzieciom łatwiej się cieszyć i okazywać radość, bo są beztroskie, jak to dzieci.

Tak, mamy dużo na głowie. Choć porównywanie dorosłego do dziecka jeden do jednego jest niekoniecznie dobre, bo to tak nie działa. Natomiast prawdą jest to, że nie jesteśmy nauczeni mówić, że jest nam dobrze, że jesteśmy radośni, właśnie dlatego, że bywa to kiepsko postrzegane. Bardzo często też jako Polacy wolimy być trochę bardziej smutni. Jak się spotykają znajomi, to radość podlega pewnym ramom kulturowym. W Polsce mówimy: „A nic, wszystko dobrze”. Jak ci jest smutno lub jesteś wykurzony na coś, to prędzej się wyżalisz, niż zarzucisz kogoś informacjami, że u ciebie wszystko jest super. W Stanach Zjednoczonych jest inaczej – może trochę do przesady, bo jeśli komuś jest źle, to i tak powie: „I’m fine”. Nie przeginajmy więc też w drugą stronę.

Cała trudność i wyzwanie polega na tym, żebyśmy nauczyli się rozmawiać o emocjach w każdej postaci: co mi się udało i co mi się nie udało. Człowiek świadomy doskonale zdaje sobie sprawę, że nie zawsze będzie wesoły i nie zawsze będzie smutny. Mamy już te doświadczenia, o których mówisz: jesteśmy starsi i więcej przeżyliśmy. Nie skaczemy z radości na widok wróbelka, który przefrunął obok nas, bo już pięć czy dziesięć razy w życiu to dostrzegliśmy, a dziecko widzi to po raz pierwszy, więc działa element zaskoczenia. Natomiast świadomość tego, że czasem jest nam dobrze, a czasem smutno – i to jest w porządku! – to jest coś, o czym powinniśmy rozmawiać z dziećmi. Bo jak spojrzymy na Stany Zjednoczone, to kult bycia radosnym, wiecznie zadowolonym jest trochę męczący. Nie można być wiecznie zadowolonym, ale nie powinno się być wiecznie narzekającym.

Dlaczego kult radości jest taki ważny? To wszystko jest kulturowo narzucone. Jak widzisz człowieka, który jest zadowolony i opowiada z radością o swoim życiu, to sobie myślisz: „Wporzo koleś! To jest człowiek sukcesu. Można go podziwiać” – oprócz tego, że trochę mu zazdrościmy, trochę się przechwala, choć nie w każdym miejscu na świecie ludzie tak pomyślą. Ale już o ludziach smutnych, którzy mówią: „Straciłem pracę” albo „Rozwiodłem się z żoną”, myślimy, że to nieudacznicy, że to nie są ludzie sukcesu. To nie jest ktoś, z kim chcielibyśmy dłużej porozmawiać – oczywiście uogólniam. Wiadomo, że jeśli naszemu bliskiemu przyjacielowi coś się dzieje, to absolutnie tego nie robimy. Ale chciałabym wyjąć ten smutek i radość z ram kulturowych i zacząć rozpatrywać je w indywidualnych przypadkach. Wtedy najłatwiej się dogadamy, bo skoro radość ma łączyć ludzi i budować relacje, to powinniśmy skupić się na tym, żeby nauczyć dzieci i siebie cieszenia się z tego, że komuś coś wychodzi.

Uważam, że nawet z największych pesymistów można zrobić największych optymistów, tylko trzeba ćwiczyć. Tak jak ćwiczy się na siłowni przysiady i pompki, tak samo trzeba ćwiczyć się mentalnie. Warto tu chyba wspomnieć o 5-minutowym dzienniczku. Jego prowadzenie polega na tym, że odpowiada się na trzy pytania rano i bodajże na dwa wieczorem. Pierwsze poranne pytanie brzmi: „Za co jestem wdzięczny?”. Najlepiej znaleźć trzy rzeczy. O ile w pierwszym tygodniu łatwo znaleźć odpowiedzi, bo można wymienić całą rodzinę, dom, samochód, laptopy, to po tygodniu, dwóch czy miesiącu trzeba być bardziej otwartym na to, co się dzieje wokół nas. Ćwiczy to kreatywność i „muskuł” wdzięczności i radości. Potem trzeba się zapytać, co dziś mogę zrobić, żeby dzień był wspaniały – również warto zaplanować trzy rzeczy. A na koniec jest codzienna afirmacja, czyli np. „jestem dobrym tatą, szefem” itd. To mocno zahacza o angielską kulturę, ale myślę, że warto to powtarzać, zwłaszcza jeżeli ktoś ma słabe poczucie własnej wartości.

Wieczorem są pytania o trzy niesamowite rzeczy, które wydarzyły się w ciągu dnia, czyli ćwiczymy umiejętność autorefleksji. Fajnie, gdyby to były te rzeczy, które rano sobie zaplanowałem, ale niekoniecznie tak musi być. Znalezienie trzech rzeczy sprawia niekiedy trudność i po jakimś czasie człowiek otwiera się na rzeczy, które w pierwszym momencie nie wpadają w oko. Kolejne pytanie: „Co mogłem zrobić lepiej, żeby ten dzień był jeszcze lepszy?”. Chodzi tu o pewną rutynę: żeby to robić każdego dnia, przemóc się, siąść do kartki, a są też aplikacje i można w telefonie udzielać odpowiedzi.

Dzięki temu ćwiczeniu dzieją się cuda, bo zaczynasz dostrzegać drzewa, ptaszki itd., zarażać tym dzieci. Zawsze wieczorem pytam Daniela o to, co fajnego mu się dziś wydarzyło. Czasami odpowiada, czasami mu się nie chce albo odpowiada, co złego mu się wydarzyło, mimo że pytałem o coś dobrego. W każdym razie próbuję go w ten sposób uczyć autorefleksji. Czasami naprawdę fajne rzeczy mówi, których sam bym nie wymyślił. Tak że to jest ćwiczenie nie tylko dla rodziców.

Super jest ten pomysł! To wszystko składa się w jedną całość. Nawet jeśli mamy coś do poprawy, to jest to właśnie ten zielony długopis, o którym mówiliśmy. À propos funkcji radości – dzielisz się nią, uczysz tego swojego syna, więc budujesz relację, wyszykujesz sytuacje, które są dla ciebie pozytywne, a jednocześnie aplikacja motywuje cię do działania, do szukania dobrych rzeczy. Naprawdę świetnie jest to przygotowane. Genialne jest też to, że wciągasz swoje dziecko w rozmowy o radości. Bo głównie o to mi chodzi: żeby rozmawiać w ten sposób o wszystkich emocjach, ale skupić się też na umiejętności szukania radości w swoim życiu, nie czekać, aż coś miłego nas spotka i będziemy mogli powiedzieć: „O, głupi mają szczęście!”. Nie lubię tego powiedzenia, bo gdy spotka cię coś dobrego i mógłbyś się tym cieszyć, ale słyszysz, że głupi ma szczęście, to sprowadza to na ziemię. Tylko po co? Skoro jest moment, kiedy możemy się cieszyć, to się cieszmy.

Jeśli chodzi o ćwiczenie radości, to jest jeszcze kilka innych rzeczy, które możemy robić i które sprawiają, że nawet jako dorośli uczymy się, jak być radosnym. Przypomniała mi się sytuacja, gdy jechałam na spotkanie blogerów i po całym dniu w pociągu wysiadłam zmęczona. Taka zmarnowana szłam przez dworzec kolejowy i nagle ktoś krzyknął: „Rany, jakie ma pani ładne spodnie!”. Odwróciłam się i od razu mi się miło zrobiło. Zobacz, jak niewiele trzeba, żeby komuś sprawić przyjemność! Ucieszyłam się.

Ale smaczek tej anegdotki jest taki, że gdy się odwróciłam, to okazało się, że to była Ola Radomska, która też przyjechała na to spotkanie – więc podwójnie się ucieszyłam. Ola słynie z tego, że dzieli się takimi małymi gestami, i to jest coś, co możemy robić. Chodzi więc nie tylko o to, że zastanawiamy się, za co możemy być wdzięczni – choć to jest bardzo fajne – ale podajemy radość dalej. Wtedy zrobiło mi się bardzo miło i od razu podzieliłam się tą informacją. Pomyślałam, że też coś takiego będę robić. Bo to niewiele kosztuje, to było jedno zdanie, a zrobiło mi wieczór! Do dzisiaj wspominam tamtą sytuację.

Wydaje mi się, że jeśli chcemy nauczyć nasze dzieci, żeby tak się zachowywały, to warto usiąść raz na jakiś czas i zastanowić się, co możemy zrobić. Ola słynie z tego, że zaczepia ludzi i mówi im miłe rzeczy, nie omija takich sytuacji, ale nie było tak zawsze! To jest do wyćwiczenia. One nie ukrywa, że wcale nie miała tak od urodzenia, tylko pracuje nad sobą.

Przypomniała mi się też anegdota: w grupie ojców czasami się „challenguję” różnymi rzeczami. Jednym z wyzwań było to, żeby powiedzieć komuś komplement – tylko jeden dziennie. Na początku w domu, i to było łatwe, ale potem trzeba było to zrobić poza domem, i to już było trudniejsze. Gdy kupujemy kawę, można powiedzieć np.: „Masz ładny uśmiech” itd. To nie jest proste powiedzieć obcej osobie – tak jak Ola zrobiła – że ma ładne spodnie. Albo ktoś się obróci i zgromi cię swoim wzorkiem, albo powie: „Super, fajnie”.

Ale skąd wiesz, że cię zgromi? Bo takie mamy często założenia, a mnie nie przyszło wtedy do głowy, by zgromić kogoś, kto powiedział mi coś miłego. Ale masz rację, że to jest trudne. Nie wiem, czy Oli przychodzi to łatwiej, czy nie, czy robi może sobie takie wyzwania i się wysila, żeby komuś coś powiedzieć. Ale im więcej ćwiczysz, tym łatwiej zacznie to przychodzić.

Ja kolei po tym, co ona zrobiła, pomyślałam, że też coś takiego muszę robić. Dużo rozmawiam z mamami. Punktem zapalnym w parentingu jest karmienie piersią w miejscach publicznych. O tym można pisać całe książki. Zrobiłam więc sobie wyzwanie, że za każdym razem, gdy zobaczę karmiącą matką – zwłaszcza w Polsce, bo zauważyłam, że w Anglii one nie potrzebują takiego wsparcia – będę się do niej uśmiechać. Nic więcej nie trzeba robić. Jestem kobietą, więc łatwiej mi wejść w takie wyzwanie, bo jak się facet będzie gapił i uśmiechał, to różnie może być. Ale sam uśmiech wystarczy, nie trzeba się odzywać. Czasem taka kobieta może nawet nie potrzebować wsparcia, ale ja tak robię za każdym razem, bo wiem, że wiele osób tego potrzebuje. Dzięki temu sprawię jej radość tym, że wykonałam maleńki gest. Takich rzeczy warto dzieci uczyć.

Druga rzecz to to, żeby nauczyć się cieszyć z tego, że inni mają dobrze. To jest wyzwanie! Pierwszy przykład, jaki mi przychodzi do głowy, to są wspólne gry planszowe. Dzieci, które przegrywają, bronią się, że nie potrafią itd. Mierzmy siły na zamiary. Dzieci do 6. roku życia nie za bardzo radzą sobie z przegrywaniem, jest im ciężko w rywalizacjach, bo nie są dojrzałe psychicznie do rywalizacji, do tego, żeby się z niej cieszyć. Ale dzieci 7+, gdy wprowadza się różne zabawy związane z rywalizacją, łatwiej ogarniają tę sytuację, że do mety przybiegnie jako pierwsza tylko jedna osoba. Młodszym dzieciom trudniej to zrozumieć. Młodszym dzieciom warto wyjaśnić: „Nie musisz radować się z tego, że brat wygrał, ale możesz mu pogratulować. Wiem, że nie robisz tego z ogromną radością. Nie o to chodzi. Po drugie masz prawo zasmucić się, wkurzyć, zdenerwować, bo wiem, że chciałeś wygrać. Jak się wygrywa, odczuwa się radość, a jak przegrywa – to nie”. A trzecia rzecz to pokazać dziecku, że nie jest samo w tej przegranej, czyli nie zostawiać młodszych dzieci w rywalizacji, w której tylko jedna osoba wygra, a druga przegra. Wtedy jest gorzej. A jeśli dzielimy przegraną z innymi, to jest łatwiej, bo dziecko nie jest samo na szarym końcu.

Nie musimy też w zabawach dziecięcych nazywać przegranej „porażką”. Komunikacja jest wówczas niezmiernie ważna. Możemy po prostu powiedzieć: „Tym razem nie wygrałeś, zwyciężył Tadeusz. Ale co możemy zrobić, żebyśmy następnym razem my wygrali?”. To odciąga myśli dziecka, nie dąsa się ono cały dzień, bo przegrało. Co możemy zrobić, żeby wygrać? Jeśli są to gry, w których ma się całkowity wpływ na to, co można zrobić, to warto coś ustalić, np. poćwiczyć skakanie na jednej nodze, jeśli kolega skoczył więcej razy. Możemy razem poćwiczyć i zobaczymy, czy następnym razem się nam uda. Małe kroki w nawykach związanych z szukaniem radości w życiu – zresztą ogólnie w motywowaniu i edukacji – to jest coś, co jest dla dziecka bardzo ważne. Maluch oczekuje, że następnym razem wygra. Skoro teraz nie wygrałem, to następnym razem powinienem wygrać – tak byłoby sprawiedliwie. A wiemy, że z tą sprawiedliwością różnie bywa. Możemy mieć pretensje do świata, że nie jest sprawiedliwie, ale też możemy dziecku pomóc nauczyć się cieszyć z tego, że ktoś wygrał, dlatego jeśli kiedyś my wygramy, to dziecko też będzie chciało, by inni nie histeryzowali, nie płakali, tylko się ucieszyli i pogratulowali.

To są drobne kroki, ale właśnie drobnymi krokami można się uczyć budowania nawyków szukania radości. Sama radość to jest, jak wspomniałeś, coś do wyćwiczenia. O ile nie szukamy smutku, bo wiadomo, że prędzej czy później trudne sytuacje nas dopadną, o tyle umiejętność szukania tego, co nam poprawia humor, to jest ważna rzecz do ćwiczenia każdego dnia.

Druga rzecz to właśnie komunikacja. Zamiast popadać w smutek i skupiać się na tym, że już do końca dnia będzie mi smutno, lepiej szukać słów, które pomogą zrozumieć, że tym razem ktoś inny wygrał, ale to nie jest dla nas żadna ogromna porażka. Po prostu tym razem to nie ja wygrałam. Zmiana komunikacji zmienia podejście do konkretnej sytuacji.

Wydaje mi się też – choć to jest oczywista oczywistość – że dzieci naśladują rodziców. Jeżeli reagujemy w pewny sposób, to i dzieci będą tak robić. Jeżeli reagujemy tak, jak mówiłaś: „Mama wygrała, tata przegrał, ty też przegrałeś i jest spoko, może następnym razem ty wygrasz”, to to jest jedna rzecz. A druga – wiem, że faceci są bardziej skryci nie tylko w radości, ale we wszystkich emocjach. Moja żona bardzo dba o to, żeby na głos mówić o uczuciach, np. podczas spaceru w lesie: „O, jakie fajne drzewa, jaki fajny mech” itd. Pamiętam jak dziś, gdy po raz pierwszy Daniel sam od siebie powiedział: „Ale tu jest fajnie!”. Umiał się ucieszyć, i o to chodzi! Ja widzę, że jest fajnie, nie mówię o tym, ale moja żona zwraca na to uwagę i aż do przesady o tym mówi, żeby pokazać dzieciom, że świat jest fajny.

Masz bardzo mądrą żonę, że tak was edukuje! Tak jak wspomniałeś, mężczyźni rzadziej okazują emocje, ale jest to spowodowane tym, że tak zostaliśmy wychowani. Mamy przekonanie, że tak powinno być, tak jest dobrze. Poprzez to, co robi twoja żona – i ty na pewno też – budujecie pokolenie ludzi, którzy będą coś takiego zauważać.

Fajnie jest też ćwiczyć uważność wobec drugiego człowieka. Jeśli dziecko narysowało coś fajnego w szkole, warto spytać: „A co narysował/a kolega/koleżanka?”. To jest kolejny mały krok, który każe dziecku wyjść ze schematu myślenia tylko o sobie i pozwala dostrzec drugiego człowieka oraz to, co zrobił. Oczywiście rysunek kolegi czy koleżanki nie musi się podobać naszemu dziecku. Maluch ma prawo powiedzieć, czy mu się to podobało, czy nie. Jeżeli zwrócimy uwagę dziecka, żeby przyjrzało się rysunkowi kolegi czy koleżanki, a ono stwierdzi, że rysunek mu się podobał, to możemy powiedzieć: „Super, to możesz się zainspirować następnym razem i zrobić coś podobnego”. W ten sposób dzielimy się czyjąś radością i z niej czerpiemy. Nie chodzi tylko o to, żeby dać komuś prezent i patrzeć, jak się raduje. Chodzi właśnie o to, żeby czerpać, żeby radość szła dalej.

Warto podchodzić do radości tak, że to ty jesteś kowalem swojego losu i to ty możesz sprawić, że będzie ci lepiej lub gorzej. Bardzo często, jak dzieci przynoszą dobrą ocenę ze sprawdzianu, mówimy: „Super, udało ci się zdobyć czwórkę” – gdy zwykle przynosiło np. trójkę. Zamiast powiedzieć „udało się”, zrzucając to na los czy przypadek, lepiej budować w dziecku radość i satysfakcję z siebie: „Zobacz, włożyłeś tyle wysiłku i wypracowałeś sobie czwórkę”. To jest funkcja radości, która sprawi, że dziecko zmotywowane w ten sposób podejmie kolejne wyzwania. Bo jeśli przyszłoby z czwórką, a my byśmy powiedzieli: „Ale dlaczego nie piątka? Inni dostali piątki”, to gdzie tu radość? To zabija wszystko. To, jak reagujemy na różne rzeczy, dzieci widzą i będą to powielały. Jeśli nie wyrobimy w sobie nawyku szukania radosnych momentów w życiu, to nasze dzieci będą postępowały dokładnie tak samo.

U nas właśnie przerabiamy z Danielem pisanie różnych rzeczy. Mamy z żoną taką refleksję, że gorzej mu idzie niż wcześniej, ale wkłada w to naprawdę dużo pracy i chwalimy go właśnie bardziej za pracę niż za efekt końcowy, który, patrząc subiektywnie, jest nieco gorszy. Nie chcemy go zniechęcać. Mimo to pierwsze, co nasuwa mi się na myśl, choć tego nie mówię, to że pisze jak kura pazurem, a przecież pisał ładnie. Tak my zostaliśmy wychowani, jeśli chodzi o dawanie feedbacku. Ale tak nie mówię, bo widzę, że wkłada dużo energii i dużo, dużo ćwiczy. Tak że mój apel do rodziców: nagradzajmy wysiłek, a nie efekt końcowy.

Dokładnie! To, co możesz również zrobić, to zapytać syna: „Co mogłoby sprawić, żebyś pisał trochę ładniej?”. Wtedy dajesz mu informację, że to on jest kowalem swojego losu. Bo jeśli rodzice stoją nad dzieckiem i tylko powtarzają, że ma pisać ładniej, albo chwalą, że się stara, to wprawdzie to motywuje, ale warto dać coś jeszcze. Zobacz, co syn powie. Bardzo często dzieci mówią, że np. wolą pisać innym długopisem albo dany kolor go wkurza, a dziecko samo tego nie powie. Może być tak, że krzesło skrzypi, światło źle świeci albo dziecko wolałoby pisać o innej godzinie. Uczmy tego, że mamy wpływ na to, jak polepszyć swoje życie, a jak się je polepsza, to dążymy do radości.

Nie przesadzałabym jednak w drugą stronę. Nie mówmy naszym dzieciom, że mają dążyć wyłącznie do radości. To jest coś, co może zmylić, bo chcielibyśmy być szczęśliwi, i jak kogoś pytasz, czy woli być smutny czy radosny, to powie, że radosny – ale równowaga to jest klucz. W życiu nie chodzi wyłącznie o to, żeby być ciągle radosnym. Nie da się być ciągle radosnym. To jest też taka emocja, która potrafi być destruktywna. Jest wiele osób, którym satysfakcję sprawia obrażanie innych albo wywyższanie się. Ludzie, którzy mają manię wyższości, są w stanie radości w momencie, kiedy mogą nad kimś górować, a więc gdy krzywdzą innych. To już ma niewiele wspólnego z budowaniem relacji. Radość jako taka, skierowana wyłącznie na siebie i swoje potrzeby, jest tak naprawdę destrukcyjna. I o tym też warto pamiętać.

Mówię o harmonii, żeby nie popadać w skrajności. Jeśli wyjaśnimy dzieciom, że nie zawsze można być na najwyższych radosnych obrotach, to dla nich to jest istotna informacja. Jeżeli mi, jako dziecku, ktoś by coś takiego powiedział, to pewnie podjęłabym kilka innych decyzji jako osoba dorosła. Największą naszą mocą jest to, że my to wiemy i możemy przekazywać tę wiedzę naszym dzieciom, powoli, małymi krokami. Możemy dzięki temu zmienić mnóstwo rzeczy w naszych rodzinach.

Nasunął mi się przykład, który przerabia chyba każdy rodzic: dzielenie swojego czasu między dzieci. Jeżeli bawię się z jednym, to jest radosne, ale jak się nie bawię z drugim, to drugie jest smutne, i trzeba wtedy to odwrócić – trochę się pobawimy razem albo nie w tę zabawę, w którą byś chciał. To może powodować smutek, który jest uzasadniony, bo każde dziecko chciałoby spędzić trochę czasu z mamą czy tatą.

Ale jeśli zauważysz ten smutek i wyjaśnisz dziecku, że tak to właśnie działa, to myślę, że żadnego dramatu z tego nie będzie. Dla dziecka jest to informacja, że bywają słabsze chwile – i to jest w porządku, to jest normalne. Harmonia i samoświadomość to są dwie najważniejsze rzeczy, jeśli chodzi o rozmawianie o emocjach.

Wygląda na to, że prostą i radosną emocję można rozkładać na czynniki pierwsze. Sam dowiedziałem się, jak zwykle, wielu rzeczy. Czy miałabyś jakąś książkę dla rodziców do polecenia?

Miałabym! Uwielbiam opowiadać o tej książce. To jest Hygge. Duński przepis na szczęście. To nie jest typowy poradnik dla rodziców ani typowa książka typu: zrób sobie kawkę, herbatkę, czytaj i delektuj się przyrodą. To książka opowiadająca o tym, jak Duńczycy, którzy statystycznie są obecnie narodem najszczęśliwszym na świecie. Odpadają typowe wymówki, typu: „Mamy mało słońca, dlatego jesteśmy tacy zrzędliwi” – to nie jest prawda, bo Duńczycy też mają bardzo niewiele hiszpańskiego słońca, a potrafią czuć satysfakcję ze swojego życia. Ta książka jest o tym, jak oni edukują dzieci, jak z nimi rozmawiają i jakie mają podejście do życia. Sprowadzając ją do dwóch zdań, powiedziałabym, że oni biorą życie takim, jakie jest, nie owijają w bawełnę. Jeżeli jesteś szczęśliwy, to jesteś szczęśliwy, mówisz o tym. Jeśli jest ci smutno, to też możesz o tym mówić. Oni od lat wprowadzają to do szkół.

Obecnie prowadzę na Facebooku grupę „Aktywne czytanie” i bardzo dużo rodziców ma problem z książkami duńskimi czy ogólnie skandynawskimi. Jest w nich wszystko dosadnie powiedziane – „Ale jak to, przecież mi się dziecko zestresuje!”. Przykładowo dziecko zobaczyło w książce nieżywego gołębia. „No rany, jak tak można?” Ale przecież na świecie są nieżywe gołębie i nasze dziecko na spacerze mogło ominąć nieżywe zwierzę. Zamiast udawać, że to się nie zdarza, albo nie pokazywać tego dzieciom, Skandynawowie robią wszystko, żeby nie było takich niedomówień. To sprawia, że są szczęśliwi. Jak się nad tym zastanowić dłużej, to jest to bardzo dobry sposób na szczęście, czyli nie przekombinować, nie zostawiać niedopowiedzianych rzeczy, tylko mówić, jak jest, oczywiście na miarę wieku dziecka. Polecam tę książkę z całego serca!

Czyli cieszmy się, bierzmy życie takim, jakie jest, i zachęcajmy nasze dzieci do dostrzegania radości, bycia wdzięcznym. A gdzie jeszcze można cię znaleźć w internecie?

Jeśli ktoś wejdzie na tylkodlamam.pl, to dostanie wszystkie informacje, gdzie można mnie znaleźć. Ale główna moja siedziba, moja baza to właśnie mój blog. Zapraszam!

A ja jestem na tatonawyspach.co i ten odcinek podcastu będzie dostępny właśnie tam – w podcaście, ale również w iTunes. Dziękuję i do zobaczenia już wkrótce, przy najbliższej okazji! Dzięki, Ania.

Dzięki, do zobaczenia!

Przewodnik po emocjach – linki 🌐

2 komentarze do “Jak zbudować otocznie pełne radości i pozytywnej energii”

  1. Pingback: Jak nauczyć dziecko dzielić się radością?

  2. Pingback: Co cię martwi? | Tylko dla Mam | Anna Jankowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *