W kolejnym odcinku serii „Przewodnik po emocjach” wraz Anna Jankowską, autorką bloga i podcastu „Tylko dla mam”, dekonstruujemy emocję, jaką jest strach. Podajemy przykłady jak go rozpoznać, dlaczego jest najintensywniej przeżywaną emocją, oraz czy jego brak byłby dla nas tak naprawdę korzystny. Podajemy przykłady historii z życia, jak zwykle dodajemy wiele praktycznych wskazówek i ćwiczeń, które pomogą nam i naszym dzieciom w świadomym przeżywaniu i kształtowaniu życia emocjonalnego. Zapraszam na kolejny odcinek z cyklu Przewodnik po Emocjach – Strach!
Pobierz plik w formacie MP3 | Zasubskrybuj i słuchaj w iTunes | Android | Stitcher | RSS
Przewodnik po emocjach: strach -notatki 📝
- Jakie są podstawowe funkcje emocji jaką jest strach?
- Czym różni się lęk od strachu?
- Sam strach ma różnie oblicza:
- nerwowość,
- przerażenie, obawa,
- zaniepokojenie,
- trema
- Za strach w naszym mózgu odpowiada ciało migdałowate. Gdyby je wyciąć, nie czulibyśmy strachu. Ale… oczywiście nie byłoby to dobre, bo strach jest potrzebny.
- Najczęstsze sytuacje napawające lękiem:
- wystąpienia publiczne
- zagrożenie zdrowia i życia
- niemiłe wspomnienie
- oglądanie krzywdy (rodzice zdecydowanie są na to wyczuleni)
- ciemność, cisza, burza, hałas,
- Jakie są objawy strachu u dzieci (ale i u dorołych):
- pocenie się,
- chowanie się
- ucieczka
- krzyczenie
- zastygnięcie w miejscu
- płacz
- drżenie
- a nawet nudności czy ból brzucha
- Co to są lęki rozwojowe u dzieci, kiedy się pojawiają i jak możemy pomóc dzieciom w ich przeżywaniu,
- Czarna wołga, czyli legenda miejska, której nie można potwierdzić faktami.
- Umiejętność odczytywania strachu innych ludzi jest ważna kiedy jesteś rodzicem!
Kilka ćwiczeń, które warto zacząć praktykować już dziś:
1. Kilka wskazówek jak radzić sobie z lękiem.
- Uświadom sobie, że to czego się lękasz dzieje w twojej głowie,
- To tak naprawdę nie istnieje,
- Robić wiele żeby sobie uświadomić, że strach nie ma nad nami władzy,
- Trzymaj coś w dłoni, rozładuj napięcie,
- Miej plan ucieczki/ plan B.
2. Zastanów się w jakich sytuacjach się boisz?
- Co sobie inni o nas pomyślą? W takich przypadkach czasem pozwalamy np. krzywdzić dzieci (Pocałuj ciocię)
- Co będzie jak stracę pieniądze? Tracimy szanse z obawy przed przegraną.
- Nie mam tyle kompetencji. Nie zaczynam tego projektu, nie zostanę rodzicem.
Transkrypt rozmowy 📃
Witam wszystkich po raz kolejny w odcinku z serii „Przewodnik po emocjach”. Moim gościem jest Anna Jankowska, autorka blogu i podcastu „Tylko dla mam”. Dziś porozmawiamy sobie o emocji, jaką jest strach.
Cześć, Ania!
Cześć! Tak, dzisiaj rozmawiamy o strachu, lęku, choć to są dwie różne sprawy, a często wymiennie stosujemy te pojęcia – tak też możemy robić w dzisiejszej rozmowie. Ale myślę, że warto zacząć od tego rozróżnienia. Strach to jest reakcja organizmu na konkretny bodziec, czyli na coś, co widzimy tu i teraz, np. wyskoczył na nas straszny pies i odczuwamy strach. Z kolei lęk to jest coś, co dzieje się w naszej głowie i niekoniecznie jest realne.
To ciekawe, bo czytając wcześniej o tych emocjach, doszedłem do wniosku, że strach jest prawie że odruchem, czyli jest to jedna z najsilniejszych emocji, i ma swój początek w zasadzie „walcz lub uciekaj”. Czy rzeczywiście taka jest geneza strachu?
Tak. Nie dość, że strach jest silnie przeżywaną emocją, to w ogóle jest pierwszą emocją, którą odczuwamy po narodzinach. Dziecko z bezpiecznego, spokojnego miejsca, jakim jest brzuch mamy, wychodzi na świat i jest przestraszone. Ma do tego pełne prawo. Jest to więc pierwotna, najsilniejsza emocja, jaką przeżywamy.
Strach ma też związek, jak wspomniałeś, z ratowaniem życia – ma nas zmotywować, żebyśmy ratowali życie, patrząc na daną sytuację z pierwotnego punktu widzenia. Dziś wiemy już, że nie ma zbyt wielu sytuacji, kiedy musimy ratować życie, natomiast nadal odczuwamy strach w różnych sytuacjach i on nas motywuje. Ta funkcja motywacyjna cały czas działa, także jeśli chodzi o mobilizowanie do konkretnego działania. Gdybyśmy np. nie odczuwali lęku przed egzaminem, to byśmy się nie nauczyli i pewnie nie zdalibyśmy egzaminu. To nie są więc tylko sprawy życia i śmierci, ale też rzeczy, z którymi zderzamy się na co dzień. Codziennie jakiś lęk czy strach nam towarzyszy. Pozostaje tylko kwestia tego, czy nad nimi panujemy, czy nie.
Czyli strach jest czymś realnym, a lęk – czymś wyolbrzymionym?
Strach to jest napięcie emocjonalne skłaniające nas do działania, gdy jest konkretny, realny bodziec, np. ten wspomniany pies, egzamin czy przejeżdżający samochód. To są sytuacje, w których natychmiast reagujemy, bo ogólnie mówiąc, chcemy uratować życie. Tego się nie pozbędziemy. Źle by było, gdybyśmy nauczyli się pozbywać takiego strachu.
Przygotowując się do naszej rozmowy, dotarłam do opisu pewnego badania. Podczas wypadku mózg kobiety uległ uszkodzeniu tylko w obszarze ciała migdałowatego – a to właśnie ono odpowiada za strach. W rezultacie ta kobieta nie bała się niczego. W momencie gdy przystawiano jej pistolet do głowy – oczywiście w zaaranżowanej sytuacji – wiedziała, że powinna się bać, ale nie odczuwała strachu. Teoretycznie więc człowiek może nie odczuwać strachu, choć nie jest to zdrowe ani bezpieczne. Gdyby tak się stało, gatunek ludzki raczej by nie przetrwał.
Z kolei lęki to coś, co sobie często wyobrażamy, jednak je też można podzielić na dwa rodzaje. Są lęki, które odczuwamy, bo mamy np. kiepskie doświadczenia. Jeśli w przeszłości ugryzł lub zaatakował nas pies, to zaczniemy bać się psów, nawet jeśli w danej chwili nie będzie bezpośredniego zagrożenia. Wiemy, że boimy się psów, bo mieliśmy kiepskie doświadczenie. Ale są też lęki, które nie mają takiego podłoża. Niektórzy boją się psów, bo po prostu się ich boją, w ich głowie siedzi taki lęk. To są właśnie lęki wyobrażeniowe, z którymi chyba najtrudniej sobie poradzić. Czasami więc przeżywamy pewien lęk, który w istocie realnie nie istnieje.
Przytoczę przykład ze szkoleń, które prowadziłam kilka lat temu z nauczycielami. Dużo rozmawialiśmy o dziecięcych lękach i próbując zobrazować to, jak one się mają do rzeczywistości, zadawałam pytanie: „Kto się boi myszy albo pająków?”. Większość sali podniosła ręce do góry. Potem pytałam: „Kto faktycznie ma takie doświadczenie, że mysz lub pająk zrobiły im krzywdę?”. Wtedy nikt nie podnosił ręki. Łatwo więc sobie wyobrazić, że taki lęk siedzi wyłącznie w naszej głowie. Z tego względu można więc – a czasem nawet trzeba – radzić sobie z tymi lękami, bo one są tylko w naszej głowie.
Tu dotykamy też skrajnych przypadków, czyli fobii. Czytałem historię, że ponad 80% wyleczeń dokonuje się tylko w warunkach szpitalnych. Czyli tłumaczy się ludziom, że to przecież nic takiego, ludzie nawet dotykają pająków w szpitalu, ale gdy trafią na niego pod prysznicem, mózg reaguje tak jak zwykle. Można więc powiedzieć, że rzeczy, które są w naszej głowie, są trudniejsze do wyleczenia niż same odruchy, które są nam po prostu potrzebne.
Zgadzam się, że są trudniejsze do wyleczenia, ale też bardzo często nakręcamy takie lęki w naszych dzieciach albo mamy wtłoczone je od czasów dzieciństwa. Weźmy mamę, która boi się pająka. Co zaczyna robić, gdy zobaczy pająka? Zakładam, że jeśli się go boi, to woła o pomoc, ucieka albo wrzeszczy, może różnie zareagować, a dziecko na to patrzy. Co ono sobie pomyśli? Pewnie że ten pająk – mimo że jest malutki, nie ma pazurów, pewnie nawet się nie ruszał – musi być zagrożeniem. Moja duża mama zaczęła nagle panikować, więc trzeba się bać pająka. Nawet nie musimy mówić tego naszym dzieciom, one same to przejmą, obserwując nas.
Są też inne, najróżniejsze sytuacje związane z funkcjonowaniem społecznym. Obecnie nośny temat dotyczy nierozmawiania z obcymi – to buduje w dziecku lęk w stosunku do obcych. Postępujemy tak dlatego, że chcemy chronić dzieci, ale trochę robimy im w głowie bałagan. Gdy znajdą się w sytuacji zagrożenia, dzieci, którym wpojono, by nie rozmawiały z obcym, mogą nie umieć się odnaleźć w sytuacji i nie będą potrafiły poprosić o pomoc. Nie do końca szłabym w tym kierunku, by straszyć obcymi, ale raczej w tym, by informować, jak rozmawiać z ludźmi, którzy nie są rodziną albo znajomymi. Chodzi o to, by obcy nie był od razu w głowie dziecka zagrożeniem. To może przynieść więcej szkody niż pożytku.
Podobnie straszymy policjantami, a jeśli coś się stanie, to czy pójdzie do policjanta, skoro straszymy, że „pan policjant przyjdzie i cię zabierze”?
Albo nawet jak policjant sam podejdzie, to dziecko nie jest w stanie wykrztusić z siebie słowa, mimo że może nawet zna na pamięć numer telefonu do rodziców. Prawdę mówiąc, myślałam, że to już przeszłość, że ludzie tak dziś nie mówią, ale akurat dwa dni temu usłyszałam coś takiego w tramwaju. Pani powiedziała: „Jak nie będziesz grzeczna, to pani cię zabierze” – i ze wskazaniem palcem na mnie! Zawsze mrozi mi to krew w żyłach i odpowiadam, że nie zabiorę – głównie po to, by rodzicowi dać znać, by nie mieszał mnie w to. Oczywiście nie robię wykładu z tego powodu, ale warto wiedzieć, że takie straszenie jest wyrządzaniem krzywdy dziecku. Nie ma w tym niczego wychowawczego.
Ale to nie dotyczy tylko takich sytuacji. Jeśli na co dzień po prostu krzyczymy na dzieci, to wzbudzamy w nich lęk i strach. Nasz krzyk jest jak pies, o którym mówiliśmy – to ten bezpośredni bodziec, który wywołuje strach w dziecku. Wtedy dzieci zaczynają się nas bać. Często słyszę od rodziców: „Jak nie krzyknę, to dziecko mnie nie słucha. Jak nie krzyknę, to nie można się z nim dogadać. Reaguje tylko na krzyk”. Wtedy zawsze powtarzam: „Jak nauczyłeś, tak masz”. Żadne dziecko nie rodzi się z nastawieniem, że będzie reagować tylko na krzyk rodziców, że jak będą mówić spokojnie, to nie, olewam. Nic nie dzieje się samo z siebie. To my sprawiamy, że dzieci zaczynają się bać pająków, innych ludzi czy nas samych. Dlatego to po naszej stronie leży zredukowanie tego lęku u dzieci.
A co do pająków – u nas pająków się nie zabija. Mieszkamy prawie że na wsi, więc pająki nam służą, zjadają różne robaczki. A jak zobaczymy pająka, którego trzeba się pozbyć, bo jest np. duży, to łapiemy go do kubeczka, zakrywamy tekturką i wynosimy.
To jest bardzo fajna lekcja dla dzieci: nie zabijamy zwierząt, które nic nam nie robią, i pokazujemy, jak sobie radzić z własnym lękiem z szacunkiem dla przyrody.
Ja mam dwójkę dzieci, jedno jest introwertyczne, a drugie – bardziej ekstrawertyczne. Starszy syn ma respekt do rzeczy, które mogą być zagrożeniem, więc nie szturcha pająków, nie wchodzi, gdzie jest pies. Z kolei córka nie ma żadnych oporów, podchodzi do każdego psa. Ostatnio też gęsi są bardziej agresywne niż zwykle, a one chce je przytulać. Jak ją nauczyć dystansu do rzeczy, które mogą być zagrożeniem, ale bez wzbudzania w niej lęku?
Myślę, że można spytać: „Co może czuć mama gęś, gdy podchodzisz do jej małych dzieci?”. Nie trzeba straszyć na dzień dobry, że gęś zrobi krzywdę, bo to wyniknie samo z rozmowy. Lepiej, żeby zrozumiała, jak się czuje dane zwierzę. Jeśli mama gęś ma młode i może zrobić krzywdę, to szacunek – to chyba dobre słowo – do zwierząt wymaga tego, byśmy zatrzymali się na chwilę i zastanowili nad swoim zachowaniem. Bo nie zastanawiamy się czasem, co może czuć zwierzę – i od tego bym wyszła. Jeśli twoja córka jest taka otwarta i nie ma zahamowań, to pewnie przyjdzie moment, gdy gęś zrobi jej krzywdę. Ale ty jej nie strasz, tylko tłumacz, że to może być niebezpieczne. Prędzej czy później ona zdobędzie takie doświadczenia, a one są potrzebne. Oczywiście nie namawiam, by narażać na niebezpieczeństwo i pozwalać robić wszystko, ale są momenty, w których jako rodzice musimy trochę odpuścić i pozwolić dziecku, by zdobyło doświadczenie.
Pokażę to na innym przykładzie. Bardzo często mam do czynienia z rodzicami, którzy mówią mi, że ich dziecko nie jest otwarte na zabawę z innymi dziećmi. Boi się pochodzić, odczuwa lęk przed innymi dziećmi, więc rodzic nie zabiera go na plac zabaw, dziecko woli się bawić z nami. W takim wypadku nie szłabym tak radykalnie w tę stronę, by chronić dziecko przed sytuacją lękową od początku do końca. Takie zero-jedynkowe podchodzenie do lęku zrobi tylko dziecku krzywdę. Nie mówię od razu o rzucaniu na głęboką wodę, a więc: „Skoro boi się dzieci, to będziemy zostawiać je w przedszkolu, nie zważając, że płacze”. Jest to sposób, ale kiepski. Dużo ludzi tak robi, ale to nie jest dobre, bo jak będziemy zostawiać dziecko w sytuacji lękowej, to ono będzie się jeszcze bardziej bało. Z drugiej strony, jeśli w ogóle nie będzie kontaktować się z dziećmi, to lęk będzie narastał i narastał.
To, że my chronimy w dobrej wierze, to czasami jest krzywda. Trudność rodzicielska polega na tym, że czasami trzeba podjąć decyzję. Trzeba zdecydować, co będzie lepsze. Nie uchronimy naszego dziecka przed lękiem. Jak ułożymy sobie w głowie, że nie powinniśmy tego robić, bo ono musi zdobyć doświadczenie, to będzie nam łatwiej przetrwać, że dziecku pierwszy, drugi i piąty raz się nie podoba, a też nie zostawiamy dziecka samego. Trzeba próbować małymi krokami – a nie że jesteśmy złym albo dobrym rodzicem. Jeżeli dziecko boi się podchodzić do innych dzieci, to idźmy razem, na 5 minut, posiedźmy na placu zabaw z dzieckiem, niech ono obserwuje inne dzieci. To już sprawi, że będzie się ono mniej bało.
Lęki wynikają z najróżniejszych rzeczy. Czasami jest tak, że dziecko miało złe doświadczenie, czyli poszło na plac zabaw, jakieś starsze dziecko rąbnęło je łopatką w głowę, i odtąd ono boi się innych dzieci. To jest wręcz logiczne! Ja też bym się bała i nie chciała wracać na plac zabaw. Ale dla nas, rodziców, to nie jest powód do tego, by zostawić sprawę i może dziecko samo przestanie się bać.
Albo już nigdy nie pójdziemy na plac zabaw…
Tak. Bardzo często czekamy też, aż dziecko z tego wyrośnie, i nie robimy nic. To nie jest do końca dobre. Strach ma wielkie oczy. Jeśli zdarzyło się, że starszak rąbnął łopatką, to nie znaczy, że zawsze tak będzie na placu zabaw. Ale wiemy to my, dorośli, a dziecko tego nie wie, nie zdobyło takich doświadczeń. Jeżeli więc odeślemy dziecko od tego złego placu zabaw, gdzie jest zły chłopiec, który bije dzieci łopatką, to lęk i w nas, i w dziecku będzie narastał. Myślę, że rodzice mają tu podwójną trudność, bo boją się również o swoje dzieci.
Nasunęło mi się skojarzenie do biznesowo-leadershipowych praktyk. Czytam ostatnio książkę The dichotomy of leadership, w której chodzi o to, że jedna rzecz, np. strach przed czymś, jest dla nas narzędziem i albo możemy pojechać w lewo albo w prawo. To nie jest ani złe, ani dobre, natomiast od nas zależy, co z tym zrobimy. Właśnie to mi się nasunęło w związku z byciem rodzicem i reagowaniem.
Mam taki przykład z Danielem, który jest bardziej introwertyczny i choć nie boi się, to unika kontaktu z ludźmi, np. ostatnio byliśmy w zamku, gdzie był pan przebrany za rycerza – co było bardzo fajnie, można było sobie zrobić zdjęcia, a nawet, jak to mówi Daniel, „pobumkać” mieczami z nim. Daniel bardzo chciał się zapytać o coś tego rycerza, ale się wstydził. Zaproponowałem mu, że podejdziemy razem – ja zacznę, a on się zapyta. Wiedząc, że się bardzo wstydzi i boi, pomogłem mu wyjść poza strefę komfortu, podprowadzić go i zacząć rozmowę. Potem już normalnie rozmawiał, zapytał o coś, nawet poprali się trochę mieczami.
Tak że rzeczywiście na nas, rodzicach, spoczywa taka rola – bo znamy i rozumiemy swoje dziecko –że gdy łapie gąski za szyje, musimy wytłumaczyć, że to jest nie najlepsza rzecz, a z drugiej strony trzeba pomóc dziecku, które ma kłopoty z otwieraniem się na innych ludzi – podprowadzić, popchnąć trochę do przodu. Ważne, żeby nie robić krzywdy i nie zostawiać dziecka na sali pełnej ludzi, mówiąc: „To teraz sobie radź”, tylko krok po kroku przezwyciężać strachy.
Tak. Uważam, że kluczem tutaj jest to, co ty robisz, czyli: małymi krokami. Nie zostawiłeś dziecka samego i nie powiedziałeś: „E, chłopie, jesteś już duży, radź sobie. Chyba potrafisz podejść do rycerza i powiedzieć, że…”. A z drugiej strony nie zabraniasz córce kompletnie, żeby nie podchodziła do gęsi i nie patrzyła na młode. Mógłbyś zabronić, powiedzieć „nie” i koniec. Tylko nie tędy droga. Ona wtedy nigdy poczuje strachu, lęku, zrozumienia dla tej konkretnej sytuacji. Tak więc małe kroki i zdobywanie doświadczenia.
Jeszcze jedna rzecz mi się skojarzyła, o której chciałem powiedzieć. To również jest wyjęte z mądrych książek o leadershipie, ale można to przekierować na nasze rozmowy o rodzicielstwie. Chodzi o tzw. upadanie na trawę, a nie na beton. Wracając do przykładu z gęśmi: trzeba zobaczyć risk assessment, czyli żeby nie stała się dziecku krzywda w danej sytuacji. Widzisz, do czego prowadzi dana sytuacja, i jeżeli jest ona bezpieczna, to pozwalasz upaść na trawę. Nie na beton, nie żeby dziecko coś chwyciło za nogę i odgryzło. Lepiej powiedzieć: „Widzisz, mówiłem ci, że gąska się ciebie boi, i teraz ciebie skubie!”.
Może lepiej opisać dziecku sytuację: stało się tak i tak, i co zrobić w przyszłości, żeby to się nie powtórzyło. Czasami zawstydzamy nasze maluchy albo straszymy panem, który je zabierze. To również nakręca zamknięte koło, ponieważ im bardziej dziecko czuje się niepewnie i mniej akceptowane, tym większy lęk w nim jest i nie potrafi tego lęku wyartykułować. Ja sto razy bardziej wolę lęki i strachy, które są bardziej skonkretyzowane i w przypadku których dziecko i my, jako rodzice, umiemy podjąć pewną decyzję.
Często rozmawiam z rodzicami na różne tematy i mam wrażenie, że my, jako współcześni rodzice, jesteśmy straszliwie zalęknieni – w takim sensie, że boimy się podejmować decyzje związane z naszym rodzicielstwem. To jest smutne i trudne, szczerze mówiąc. Staramy się unikać tego właśnie z obawy przed tym, że możemy zawieść bądź okazać się złymi rodzicami, popełnić błędy wychowawcze. Jedną z takich opisowych spraw związanych z lękiem jest to, że gdy dziecko się czegoś przestraszy, to zastyga i się nie rusza, a my, rodzice, też tak mentalnie czasami robimy, czyli nie umiemy podjąć decyzji, bo kieruje nami lęk. To też nie jest dobre, ponieważ jak jesteś rodzicem, to jednak bierzesz na siebie odpowiedzialność i nie wolno nam zrzucać jej na dziecko. Czasami to są błahostki, a czasami bardzo trudne sprawy. Lęk nie jest dobry, choć czasami, np. gdy nas chroni przed zagrożeniem, jest dobry. Ale nie jest dobry w momencie, kiedy nas wycofuje i nie podejmujemy absolutnie żadnego ryzyka. Wtedy mnóstwo okazji nam przepada.
Jeśli np. mówimy o jakichś finansowych życiowych okazjach i nie zainwestujemy, bo wiąże się to z ryzykiem, to OK. Ale nie możemy sobie pozwolić na to, żeby jako rodzice nie podejmować decyzji z powodu strachu i czekać, aż ktoś nam coś powie. Rozumiem to, bo jesteśmy wychowani przez pokolenie, które było przyzwyczajone do tego, że ktoś z góry coś mówił, narzucał. Jest dla mnie jasne, że to również siedzi w naszych głowach, ale chciałabym to trochę odczarować. Chciałabym, żeby ludzie zaczęli wreszcie brać odpowiedzialność za swoje decyzje. Czasem jest tak, że idziemy do jednego specjalisty, drugiego, trzeciego, czwartego, piątego, po to żeby usłyszał, że nam się wydaje, co byłoby najlepsze dla naszego dziecka. Nie podejmujemy działania ze strachu, chociaż wiemy i czujemy, że to jest dobre dla naszego dziecka, tylko szukamy potwierdzenia na zewnątrz. To nie do końca jest fajne. Nie mówię oczywiście o leczeniu chorób, ale o codziennych sytuacjach, decyzjach. Nie czekajmy, aż ktoś nam poda złotą radę, bo nikt tego nie zrobi. Może podpowie, ale to będzie tylko subiektywna opinia, oparta na cudzym doświadczeniu. Nie ma czegoś takiego jak złota rada w przypadku twojego dziecka, bo to jest twoje dziecko. Jest za dużo czynników, które sprawiają, że to jest indywidualna decyzja. Więc trzeba przezwyciężyć ten lęk. Nie lubię używać zwrotu: „Musisz, rodzicu!”, ale nie ma wyjścia. Chyba że chce się płynąć po prostu z falą, co nie jest dobre dla dziecka ani dla nas, bo tylko się zestresujemy.
Również mam ostatnimi czasy przemyślenia związane z podejmowaniem decyzji, bo brak decyzji to też jest decyzja. To po pierwsze. A po drugie chodzi o tę świadomość, kiedy ja, jako rodzic, nie podejmuję decyzji, ponieważ się boję albo zostałem nauczony, że to ktoś inny wychowa dziecko. To może być szkoła – to jeszcze pół biedy – albo np. gry, telewizor, koledzy itd. Dziecko nie zostanie w próżni i potem samo się napełni, tylko ktoś to zrobi świadomie lub nieświadomie. Też nie lubię słowa „muszę”, ale jesteśmy rodzicami, zdecydowaliśmy się na dzieci i w tym względzie musimy być świadomi tego, że nie ma dobrych i złych decyzji. Jest decyzja, która może nauczyć cię, że za tydzień musisz ją zmienić, bo coś nie wyszło. Tak mówi się o start-upach – fail quick, a nie przenosimy tego na nasze rodziny, że OK, jeśli naprawdę coś nie działa, to nie musimy tego robić przez kolejne 10 lat, tylko będzie robić tak i tak, i trudno. Skoro nie działa, to podejmuję inną decyzję, ubogacony o nowe informacje.
Dokładnie tak jest, a czasami trzeba trochę zaryzykować. Przypomniała mi się sytuacja z dzisiejszego poranka związana ze szkołą Karoliny. Musiałam podjąć decyzję, może nie jakąś życiową, ale wiązała się z pewnym ryzykiem. Karola jest teraz w piątej klasie szkoły angielskiej, czyli za rok szósta klasa i koniec – wszystkie egzaminy i koniec szkoły podstawowej. Na ten ostatni czas do wakacji, czyli dwa miesiące, dostała zaproszenie na pięć dodatkowych zajęć, z których może korzystać: matma, język, itd. – pięć razy dodatkowo w tygodniu. Poszła do swojej pani i spytała się, czy musi chodzić. A pani na to: „Wypadałoby, żebyś z tego skorzystała. Jest taka okazja i ogólnie super”. Ale jak usiedliśmy z jej grafikiem i podsumowaliśmy te pięć dodatkowych rzeczy w tygodniu plus to, co jeszcze robi, np. lekcje pływania, które uwielbia, to trzeba było podjąć decyzję. Inaczej musiałaby z czegoś zrezygnować. Nie była w stanie jako dziesięciolatka powiedzieć: „Rezygnuję z tego”, wiedząc, że zajęcia mogą pomóc jej w testach. Jako mama musiałam podjąć decyzję, czy chcę, żeby moje dziecko nie chodziło na te 5 zajęć, tylko np. na 2, z taką świadomością – i tu jest to ryzyko – że nie zda testów idealnie, tylko średnio, ale będzie miała szansę chodzić na zajęcia sportowe. Czy więc chcę, żeby miała szasnę zdać testy śpiewająco, ale zrezygnować z zajęć sportowych? Wybrałam, że średnio zda te testy.
To niby błahostka, ale jak się nad tym zastanowić, ma to wpływ na życie dziecka. Tak jak mówisz – nie ma ani dobrych, ani złych decyzji. My się o tym wszystkim przekonamy, ale nie może być tak, że czasami dziecko samo z tym zostaje albo pozwalamy instytucji – w tym wypadku szkole, ale wiadomo, że w życiu różne instytucje czegoś od nas chcą – że decydują za nas. Ciach! Pięć razy dodatkowo, rezygnuj ze swojego dotychczasowego życia, bo mamy dofinansowane zajęcia. Jest lęk, czy dobrze zrobiłam, ale z drugiej strony robisz to dla dobra swojego dziecka. Raczej nie podejmujesz decyzji po to, by skrzywdzić swoje dziecko. Co nie znaczy, że każda głupia decyzja jest usprawiedliwiona, ale zawsze ryzykujesz, jeśli jesteś rodzicem. Nie da się chyba inaczej.
Fajnie, że po pierwsze jej pomogłaś, czyli to była już wasza wspólna decyzja. Po drugie fajne jest to, że to była wspólna decyzja, bo jak jest problem w teamie, to team nad tym pracuje i warto brać odpowiedzialność za konsekwencje. Jeżeli testy wypadną gorzej, to OK, myśmy podjęli taką decyzję i wyszło, jak wyszło. Robimy, co się da, ale bez rezygnowania ze spania, bez dodatkowych zajęć czy bycia z rodziną. Bardzo fajnie to ujęłaś, że po prostu musimy z czegoś zrezygnować. To nie jest tak: „OK, pięć dodatkowych zajęć, to teraz ciśnijmy wszystko i będziesz geniuszem, jak to skończysz!”. Jest jeszcze życie i pasuje tu też „nicnierobienie”, czyli to, by pozwolić dziecku być dzieckiem.
Tak, chodzi mi właśnie o tę odwagę rodzicielską. W sumie jestem dumna z tego – mimo że mam wątpliwości – że po wspólnym ogarnięciu tematu zapadła decyzja. Czasami jest tak, że my, jako rodzice, boimy się podjąć działanie, ale to są często lęki wyobrażeniowe, z którymi musimy sobie poradzić.
Chciałabym jeszcze poruszyć temat lęków, z którymi borykają się dzieci, a które niekoniecznie są lękami, które zostały doświadczone i przeżyte, typu: pies mnie kiedyś ugryzł, więc boję się psa. Chodzi mi o lęki rozwojowe, z których rodzice czasami próbują wyleczyć dziecko, choć tak naprawdę ono rozwija się normalnie. To są lęki, z których dzieci najczęściej wyrastają, jeśli po drodze rodzic nie przyciśnie za mocno. Fajnie by było, jakby każdy rodzic miał to ogarnięte, bo to redukuje nasz rodzicielski lęk i mniej się boimy, wiedząc, że to jest naturalne.
Na przykład niemowlaki boją się, kiedy jest duży hałas, kiedy jest wielu ludzi wokoło lub dochodzi do gwałtownych ruchów. To jest lęk rozwojowy. Niby o tym wiemy, a jednocześnie zgadzamy się, żeby stado rodziny przyszło i obejrzało noworodka. Jeśli się na to zgadzamy, to miejmy świadomość, że będziemy mieli przez 48 godzin krzyczącego wniebogłosy noworodka i nie zdołamy go w żaden sposób uspokoić.
Z kolei dziecko, gdy zbliża się do wieku 8 miesięcy, zaczyna się bać obcych. Maluch, który wcześniej siadał na kolanach, gaworzył i z radością podchodził do każdego, nagle zaczyna się bać i płakać na widok choćby listonosza. To jest zupełnie naturalny etap. Z kolei dwulatki bardzo boją się rozłąki z rodzicami. Dwulatki w ogóle wielu rzeczy się boją – np. dużych maszyn, dużych zwierząt. To jest zakodowane w naszych genach. Dwulatek zaczyna tuptać na swoich nóżkach i jeszcze nie ma doświadczeń, że trzeba się bać wszystkiego, ale w naszych genach jest to zapisane. Czyli dziecko chce mieć mamę na oku i rodzice zaczynają się stresować, że dziecko ciągle chce być przy nodze, a jednocześnie chce uciekać. To wszystko wiąże się z lękami, na które nie do końca zwracamy uwagę. Gdy idziemy na spacer i ulicą przejeżdża ciężarówka, to dwulatek nie powie: „Ojej, mamo, wystraszyłem się, bo przejechała ciężarówka”, tylko zaczyna się dziwnie zachowywać, a my nie wiemy dlaczego, bo nie zwróciliśmy uwagi na ciężarówkę.
A co możemy zrobić? Nie wytłumaczymy: „Och, to tylko ciężarówka, robi hałas, bo jest duża i ma silnik”. Możemy jednak oszczędzić dwulatkowi rzeczy, które go stresują i których się boi w tym konkretnym etapie życia. Ja np. nie zabierałabym dwulatka samolotem na wycieczkę, bo jest spore ryzyko, że dziecko będzie wrzeszczało przez cały lot. Trzylatek może już być uradowany, a pięciolatek będzie skakał z radości. Oczywiście nie chodzi o to, że jak już trzeba lecieć, np. z Anglii do Polski, to zrezygnujemy, bo mamy dwulatka. Ale miejmy świadomość, że to jest dla dziecka podwójny stres, więc jak nie trzeba, to lepiej nie lecieć.
Z kolei u przedszkolaków zaczyna działać wyobraźnia. Zaczynają się takie strachy jak potwór pod łóżkiem, duch w szafie albo że czarownica coś zrobi. Jest problem z tym lękiem, bo jak go wytłumaczyć? Lęk ma różne natężenie. Wiele zależy od rozmów z dziećmi, od naszego podejścia, bo musimy podchodzić poważnie do tych stworów i strachów. Nie można powiedzieć: „Ej tam, wymyślasz, naoglądałeś się bajek”. Dla dziecka to jest poważna sprawa.
To dla niego jest prawie realny świat, prawda?
Postać jest fikcyjna i dziecko poniekąd może to wiedzieć, ale lęk jest prawdziwy.
Albo intensywność przeżywania jest taka jak w przypadku prawdziwego lęku.
Pewnie. Jak masz fobię, np. boisz się pająków, i ktoś mówi: „E, nie ma się czego bać”, to przecież nie przestaniesz się nagle bać. U dziecka działa to mniej więcej na tej samej zasadzie. Tłumaczenie nie pomoże. Żeby zredukować lęk, lepiej wejść w świat wyobraźni, stworzyć magiczną lampkę, jeśli dziecko się boi ciemności, albo proszek na duchy – cokolwiek, co przyjdzie nam na myśl.
Właśnie miałem powiedzieć, że dobrym narzędziem na lęki jest niejako współreżyserowanie tych bajek, stworków i znalezienie jakiegoś antidotum, a nie żeby przekreślać lęki dziecka, bo to nie działa.
A zobacz, jakie to jest ważne, gdy się wczuwamy w tę magię! Nie wmawiasz dziecku, że nie ma się czego bać, ale działasz, pokazujesz, jak sobie można z tym lękiem poradzić. Tak jak pokazałeś synowi, że możesz podejść do rycerza i zobaczycie, jak się sprawy potoczą, tak tutaj możesz zaatakować ducha magiczną rękawiczką. To jest też lekcja na przyszłość dla dziecka, że robimy coś z lękiem. Wiadomo, że w przypadku lęków u dorosłych ludzi nie posłużymy się magiczną rękawiczką, ale można zacząć się mierzyć ze swoimi lękami. Mnóstwo ludzi radzi sobie ze swoimi lękami właśnie w momencie, gdy sobie uświadomią, że one nie istnieją. Czują strach, ale tak naprawdę nie ma zagrożenia. To jest ta największa trudność, ale warto próbować.
Chciałam jeszcze dodać, że na lęki ma wpływ to, co dzieci robią w ciągu dnia, głównie chodzi o media. Jeśli dziecko gra w gry niedostosowane do jego wieku albo ogląda bajki pełne przemocy, to możemy być niemal pewni, że maluch zacznie się bać strasznej czarownicy. Jeśli puścisz trzylatkowi Harry’ego Pottera, bo to jest kultowy film, to będzie miał lęki, bo nie zrozumie wszystkiego. Za to sześciolatek będzie zachwycony, w ogóle nie będzie się tym stresował.
Dzieci w wieku przedszkolnym często boją się też dziwnie wyglądających ludzi. Z jednej strony chcemy uradować dziecko i zapraszamy np. klauna na kinder party, a maluch płacze. Dziecko w tym wieku może bać się każdego, kto inaczej wygląda, nawet mikołaja. Nie wmawiajmy też dziecku: „Ach, nie wolno tak mówić czy robić”, gdy dziecko zaczyna uciekać. To są lęki, które warto uszanować, i tyle.
Wreszcie, jeśli chodzi o dzieci wieku szkolnym czy wczesnoszkolnym, to one zwykle boją się już realnych rzeczy, np. bólu, uderzeń. Boją się także odrzucenia przez rówieśników. To jest już kompletnie nowy rozdział w relacjach rodzic–dziecko. Maluch jest gotowy zrobić bardzo, bardzo wiele, żeby się lęku pozbyć i poczuć akceptację ze strony rówieśników, ale to jest wątek na osobny temat. Z lęków rozwojowych dziecko wyrośnie, ale jeśli chodzi o akceptację rówieśników, to nie ma co liczyć na to, że nastolatek to przeczeka.
Podsumowując lęki rozwojowe: nie ma co z nimi włączyć, tylko jak coś się wydarzy i dziecko zacznie płakać, a my nie wiemy dlaczego, to lepiej przytulić i pozwolić dziecku się uspokoić.
Myślę, że kluczem, zwłaszcza w przypadku małych dzieci, jest niewmawianie, że nie ma się czego bać. Bo to pierwsze, co się nam nasuwa. „O, przejechała ciężarówka – nie ma się czego bać”. A to najgorsze, co możemy zrobić. To często wynika z naszego własnego strachu, że dziecko wyrośnie na fajtłapę, tchórza, wszystkiego się boi, przecież musi być dzielny, wrzucę go na głęboką wodą. Tylko po co?! Miejmy świadomość, że to jest przejściowe, a jeśli nie jest – bo i tak może być – to wspierajmy dziecko, pomagając mu zrozumieć lęki, zdobywać doświadczenie, a nie wmawiając dziecku, że ma być dzielne i odważne. Nikt się nie rodzi dzielny ani odważny, to jest do wypracowania.
Mnie się też kojarzy taka koncepcja, która każe traktować dzieci jako ludzi dorosłych. Jako dorośli możemy nie lubić pewnych rzeczy, ale przecież u dzieci między nielubieniem a obawianiem się czegoś jest cienka granica. Musimy wejść w ich mały świat i traktować ich lęki poważnie.
Myślę, że ta cienka granica to bardzo dobre podsumowanie. Czasami są to sytuacje dosyć oczywiste, np. dziecko boi się zastrzyku, i może nam się wyrwać: „To tylko zastrzyk, to jak ukłucie komara”. Ale są też takie sytuacje, w których lęk nie jest oczywisty, np. „Pocałuj ciocię”, a dziecko dawno jej nie widziało albo brzydko pachnie, bo zjadła zupę czosnkową. Możemy w ogóle nie odczytywać danej sytuacji jako lękowej dla dziecka, bo znamy tę ciotkę, wiemy, że ona kocha nasze dziecko. Odwaga rodzicielska i odpowiedzialność polega właśnie na tym, by umieć odczytywać nie tylko swój lęk, ale i ten u dziecka. Raz – by być świadomym, że to ja być może jestem nadopiekuńczą matką, bo boję się, gdy dziecko wchodzi na wysoką drabinkę. A dwa – to czytanie lęku drugiego człowieka. Nigdy nie mamy 100% pewności, ale możemy próbować odczytać lęk u dziecka.
Pomaganie dziecku wybrnąć z tych sytuacji, np. powiedzenie: „O, widzę, że Gabryś nie chce przytulać cioci. Może za chwilę przytuli”, to też sygnał do cioci, żeby nachalnie się nie nadstawiała, a Gabryś ma wybór – o to przecież też chodzi.
Można też dodać więcej dla Gabrysia, np. „Przybij tylko piątkę z ciocią” albo „Ukłoń się, dygnij”, czyli zamienić to w zabawę, w żarty, rozładować emocje, bo jak zostawimy Gabrysia tylko z wyborem, co ma zrobić, to może to być ciężkie dla niego, bo nie wie, czy ma przytulić, czy nie, Gabryś czuje ciśnienie, że ciocia chciałaby, żeby ją przytulić, i że nie jest zadowolona z odrzucenia, bo nikt tego nie lubi. Z jednej strony jest to więc lekcja dla dorosłych, by nie stwarzali takich sytuacji, a z drugiej – lekcja dla rodziców, by odważnie pokonać lęk, związany też z oceną: jak mnie ocenią inni ludzie? To się dzieje niekiedy tylko w naszej głowie, ale niekiedy naprawdę jesteśmy oceniani, ktoś się obraża – wtedy ciocię też trzeba edukować.
Czy jest jeszcze coś, o czym powinniśmy powiedzieć na temat lęku i strachu?
Może podsumujmy: wiemy już, że strach to jest reakcja na bodziec, a lęki są często tylko w głowie. Nie zostawiajmy siebie ani naszych dzieci z lękami, czyli np. jeśli się boi ryb, to nigdy nie będziemy podchodzić do ryb, bo jako dorosły człowiek jeszcze bardziej będzie się ich bał. Im dłużej czujemy strach, tym większe ma on oczy.
Warto też prowadzić z dziećmi różne rozmowy i zabawy na temat strachu. Nie przerzucajmy też własnych lęków, np. strachu przed pająkami, na dzieci. Sami pracujmy nad sobą, jako rodzicami – nad redukowaniem lęków, nad odwagą cywilną czy społeczną, ale i nad tym, co przejęliśmy po rodzicach: żeby nie rozmawiać z obcymi czy żeby nie straszyć dzieci, np. „bo przyjedzie czarna wołga” – znasz taką historię?
Tak!
No właśnie. To była taka legenda miejska, że czarna wołga, która jeździ ulicami miast, porywa dzieci, więc gdy się ją zobaczy, trzeba uciekać. Na swoich szkoleniach często pytałam: „Czy ktoś w swoim życiu widział czarną wołgę?”. Czasami ktoś się zgłosił. „A czy ktoś widział, że porywa dzieci?” No nie! I właśnie takie odczarowanie lęków jest ważne. Oczywiście czarna wołga to głupota, ale są rzeczy ważniejsze, które można odczarować.
I jeszcze warto brać pod uwagę lęki rozwojowe. Dziecko ma prawo je czuć, nic się z nim nie dzieje, jeśli nagle z uśmiechniętego bobasa stało się zalęknionym dzieckiem, które nie lubi obcych i na ich widok zaczyna płakać. To w porządku, samo minie.
Bardzo podobało mi się też to, co mówiłaś o decyzjach: brak decyzji to też jest decyzja.
Ty to powiedziałeś! Ładne to było.
Ale mnie zainspirowałaś. W każdym razie musimy zdecydować, nawet jeśli podejmiemy nietrafną decyzję – ona i tak jest lepsza niż brak decyzji. Jako rodzice musimy świadomie kształtować nasze dzieci, a nie pozwalać światu, jakkolwiek to brzmi, kształtować nasze dzieci za nas.
Ale też nie zrzucać całej odpowiedzialności na dziecko. Wiadomo, że musimy dawać im wybory, pozwalać im doświadczać, ale nie zostawiajmy maluchów, zwłaszcza młodszych, z samodzielnymi decyzjami. Ta sytuacja z ciocią to może być za dużo na barki dziecka. To na nas, dorosłych, spoczywa odpowiedzialność w takich sytuacjach i to my możemy pokazać dziecku, jak radzimy sobie z takimi problemami.
Tym akcentem skończymy. Na koniec chciałem jeszcze zaprosić na stronę Ani: Tylkodlamam.pl, jak również na grupę na Facebooku „Aktywne czytanie”– o książkach dla dzieci, mnóstwo ciekawych rzeczy, fajna społeczność, w której można wymieniać się uwagami na temat książek, tak że gorąco polecam. I oczywiście zapraszam na twój blog, ostatnio nominowany w ścisłym finale Gali Twórców! Zapraszam też do siebie na Tatonawyspach.co.
Dzięki, Aniu, za twój czas i za cenne uwagi!
Dzięki bardzo. Do usłyszenia!
Przewodnik po emocjach – linki 🌐
- Co ma wspólnego ślimak i całuśna ciocia
- Dlaczego strach ma wielkie oczy
- Jestem troszkę smutny tatusiu czyli jak pomóc dziecku w przeżywaniu smutku
- Jak zbudować otocznie pełne radości i pozytywnej energii
- Dlaczego nie lubimy się złościć
- Po co są emocje, jak sobie z nimi poradzić i jak pomóc dzieciom w rozwoju emocjonalnym
Pingback: Książki dla dla roczniaków i dwulatków pomagają oswoić nieznane sytuacje
Pingback: Wybucha, pyskuje? Spokojnie, to tylko sześciolatek | Anna Jankowska
Pingback: Co cię martwi? | Tylko dla Mam | Anna Jankowska